Upamiętanie się wierzących
„Upamiętajcie się i wierzcie Ewangelii.” (Mk 1,15)
l. Powszechnie uważa się, że upamiętanie i wiara są jedynie warunkami wstępnymi przebudzenia religijnego, gdyż tylko na początku naszego chrześcijańskiego życia, kiedy dopiero wyruszamy w drogę do Królestwa, są one niezbędne. W dodatku to, że upamiętanie i wiara są jedynie warunkami wstępnymi, wydaje się być potwierdzone przez samego Apostola, kiedy w Liście do Hebrajczyków wzywając chrześcijan, by zwrócili się ku rzeczom wyższym, poucza ich, aby pominęli początki nauki o Chrystusie, nie powracając ponownie do podstaw nauki o odwróceniu się od martwych uczynków (czyli nauki o upamiętaniu) ; o wierze w Boga. Słowa te wydają się wezwaniem skierowanym do chrześcijan, aby, na ile to możliwe, rzeczy, które na początku ich przebudzenia pochłaniały wszystkie ich myśli, zostawili za sobą po to, by mogli zmierzać do celu, do nagrody w górze, do której zostali powalani przez Boga w Chrystusie Jezusie.
2. Niewątpliwie prawdą jest, że na początku przebudzenia pewien charakterystyczny rodzaj upamiętania i wiary jest niezbędny. Upamiętanie to polega na przekonaniu o naszej całkowitej grzeszności, poczuciu winy i bezradności, co poprzedza przyjęcie przez nas zwiastowania Pana naszego o Królestwie Bożym, które jest pośród nas. Z kolei wiara charakterystyczna dla początku nawrócenia jest tym, dzięki czemu przyjmujemy zwiastowanie o Królestwie, a także sprawiedliwość i pokój, i radość w Duchu Świętym.
3. Niemniej jednak istnieje również upamiętanie i wiara w innym tego słowa znaczeniu, znaczeniu, podkreślam, ani nie całkiem tym samym, ani nie całkiem odmiennym od tego, o którym przed chwilą wspomnieliśmy, mianowicie upamiętanie i wiara, które są konieczne zarówno wtedy, kiedy już uwierzyliśmy Ewangelii, jak również na każdym następnym etapie naszego życia chrześcijańskiego. Bez tego upamiętania i wiary nie podobna biegnąć wytrwale w wyścigu, który jest przed nami. Są one bezwzględnie konieczne, aby trwać i wzrastać w łasce, tak jak tamto upamiętanie i wiara niezbędne były, abyśmy przekroczyli próg Królestwa Bożego.
Powstaje jednak pytanie: czym po doświadczeniu usprawiedliwienia są upamiętanie i wiara? Jest to pytanie niezwykle doniosłe i warte wnikliwego rozważenia.
I. Zastanówmy się więc najpierw, w jakim sensie powinniśmy się upamiętać.
l. Upamiętanie często oznacza wewnętrzną przemianę tzn. przemianę w duszy polegającą na odwróceniu się od grzechu, a zwróceniu się ku świętości. W tym jednak miejscu przez Upamiętanie rozumiemy coś zupełnie innego, mianowicie pewien szczególny rodzaj samopoznania polegający na poznaniu własnej grzeszności a także poczucia winy i bezradności, pomimo, że mamy świadomość, iż dziećmi Bożymi jesteśmy.
2. W rzeczy samej kiedy tylko dostąpimy takiego właśnie samopoznania, kiedy tylko we krwi Jezusowej odkupienie odnajdziemy, kiedy w sercach naszych rozlana zostanie miłość Boża i założone w nich Jego Królestwo - wydaje się rzeczą naturalną uznać, że już dłużej nie jesteśmy grzesznikami, że wszystkie nasze grzechy są nie tylko zakryte, ale w ogóle unicestwione. Ponieważ wtedy w sercach naszych zła nie odczuwamy, łatwo wyobrażamy sobie, że w istocie żadnego zła w nas nie ma. Nie dość na tym. Pewni ludzie dobrej woli wyobrazili sobie, że tak w istocie jest nie tylko w chwili nawrócenia, ale również po nim. Uznali bowiem, że z chwilą usprawiedliwienia stali się w pełni uświęceni. Mało tego, ludzie ci przyjęli ten pogląd jako zasadę mającą powszechne zastosowanie i to pomimo argumentów przeciwnych opartych na Piśmie Świętym, rozumie i doświadczeniu. Właśnie ci sami ludzie szczerze wierzą i stanowczo utrzymują, że wraz z doświadczeniem usprawiedliwienia unicestwiony zostaje wszelki grzech, i że w rezultacie, w sercu wierzącego nie ma już więcej grzechu, gdyż od tej właśnie chwili poczynając, staje się wierzący zupełnie czysty. I chociaż trzeba przyznać, że ten, kto wierzy, z Boga się narodził, i że kto z Boga się narodził, grzechu nie popełnia, to jednak nie podobna uznać, żeby w głębi duszy nie odczuwał on grzechu. Twierdzimy bowiem, że chociaż u wierzących grzech nie panuje, to jednak nadal trwa. Przekonanie o tym, iż grzech trwa w naszym sercu stanowi niezwykle ważną część kwestii upamiętania, która jest przedmiotem naszego rozważania.
3. Rzadko kiedy ten, kto wyobrażał sobie, iż na dobre rozstał się już z grzechem, wiele czasu potrzebuje, aby uzmysłowić sobie, że w sercu jego nadal trwa pycha. Przekonuje się, że zarówno pod wieloma względami wyobraża sobie na swój temat więcej niż powinien jak i zaczyna rozumieć, że przypisuje sobie zasługę czegoś, co w darze otrzymał, a czuje się tak, jak gdyby wcale daru tego nie otrzymał. Mimo wszystko jednak wie, że ma w nim Bóg upodobanie. Nie może ani nie powinien jednak porzucać swojej ufności. Duch nadal świadczy wespół z duchem jego, że dzieckiem Bożym jest.
4. Ani też ten, kto wyobrażał sobie, że na dobre rozstał się już z grzechem, wiele czasu nie potrzebuje, aby uzmysłowić sobie obecność w swoim sercu egoistycznej woli tzn. takiej woli, która woli Bożej jest przeciwna. A przecież jest wola tym, co bezwzględnie posiadać musi każdy człowiek, o ile tylko odznacza się rozumem. Wola bowiem jest zasadniczą częścią natury ludzkiej, w rzeczy samej zasadniczą częścią każdej istoty rozumnej. Jako człowiek odznaczał się taką wolą sam nasz Pan i Mistrz; gdyby bowiem było inaczej nie byłby człowiekiem. Jego jednak wola niezmiennie była poddana woli Ojca. Zawsze więc, we wszystkich okolicznościach, nawet w największym cierpieniu, mógł powiedzieć: Nie juko ja chcę, ale jako Ty. Nic zawsze jednak tak się rzeczy mają w przypadku nawet człowieka prawdziwie wierzącego w Chrystusa. Często bowiem stwierdza on, że wolę jego ogarnia pycha, z powodu której przeciwstawia się woli Bożej. Dzieje się tak, ponieważ nawet człowiek prawdziwie wierzący w Chrystusa dąży do tego, co zadośćuczyni wymogom natury, ale co Bogu bynajmniej miłe nie jest. Z tego też powodu odrzuca czy wzdraga się przed czymś, co z punktu widzenia natury bolesne jest, a co jest w stosunku do niego wolą samego Boga. W istocie załóżmy, że mimo wszystko, trwając w wierze, ów człowiek z całą mocą zmaga się z czymś, co mu się przeciwstawia. Sam już ten właśnie fakt zmagania się świadczy o tym, że owa egoistyczna wola rzeczywiście istnieje, i że jest on w peł¬ni tego świadomy.
5. Zarówno egoistyczna wola jak i pycha niewątpliwie należą do jednej i tej samej kategorii bałwochwalstwa, obydwie więc są w istocie przeciwne miłości do Boga. To samo stwierdzenie można również odnieść do miłości tego świata. Tę ostatnią w sposób nieunikniony odczuwają w sobie nawet ludzie prawdziwie wierzący. Każdy z nich bowiem miłość do tego świata odczuwa w większym czy mniejszym stopniu, wcześniej czy później, w tej czy innej dziedzinie. Prawdą jest, że kiedy przechodzi wierzący ze śmierci do życia, niczego nie pragnie bardziej niż Boga. Prawdziwie może wtedy powiedzieć: przed Tobą są wszystkie pragnienia Twoje, i dusza tęskni za Twoim imieniem, chce o Tobie pamiętać. Kogóż innego mam w niebie, jeśli nie Ciebie? I na ziemi w nikim innym nie mam upodobania!
Nie zawsze jednak tak właśnie jest. W miarę upływu czasu na nowo zaczyna wierzący odczuwać (choć być może zaledwie przez jedną, dwie chwile) pożądliwość ciała i pożądliwość oczu, i pychę życia. Na tym jednak nie koniec. Jeśli bowiem bezustannie nie trwa wierzący w czujności i modlitwie, na nowo może w nim odżyć lubieżna namiętność, zadając mu ból i to do tego stopnia, że ledwo starczy mu sił, by się jej przeciwstawić. Ogarnąć go mogą bezludne namiętności, a nawet silna skłonność do miłości w większym stopniu do stworzenia niż Stworzyciela, czy to w stosunku do dziecka, czy któregoś z rodziców, męża czy żony, czy też przyjaciela, którego miłujesz jak siebie samego. Na tysiące różnych sposobów odczuwać może pożądanie rzeczy ziemskich czy przyjemności. W tym samym stopniu, w jakim pożąda rzeczy ziemskich, zapomni Boga, nie szukając w nim swego szczęścia, a w konsekwencji, stając się miłującym więcej rozkosze niż Boga.
6. Jeśli brak wierzącemu czujności, lada chwila na nowo może go ogarnąć pożądliwość oczu czy też pragnienie zaspokojenia swoich fantazji czymś wzniosłym, pięknym albo niepospolitym. Jakże różnymi sposobami dają się duszy we znaki te pragnienia! Mogą one dotyczyć trywialności prawdziwie pożałowania godnych, jak np. ubioru czy wystroju wnętrza, które nigdy nie mogą zaspokoić dążeń nieśmiertelnego ducha. Jakże jednak dla nas rzeczą charakterystyczną jest, że nawet po tym, jak zakosztowaliśmy mocy przyszłego wieku, wdajemy się w takie głupstwa oraz żywimy pospolite pragnienia tego, co przecież jest tak nietrwałe! Jakże jest rzeczą trudną nawet dla tych, którzy wiedzą, kogo umiłowali, pokonać choćby jeden tylko rodzaj pożądliwości oczu, mianowicie ciekawość; podeptać ją pod swymi stopami, aby niczego nie pragnąć jedynie dlatego, że jest nowością.
7. A jak trudną rzeczą jest, nawet dla dzieci Bożych, całkowite pokonanie pychy życia? Św. Jan przez pychę życia wydaje się rozumieć niemal to samo, co świat określa mianem „poczucia honoru". Nie różni się ono od upodobania do przyjmowania chwały od ludzi, tzn. pożądania i miłości chwały, i, co zawsze idzie z nimi w parze, strachu przed niesławą. Pożądanie chwały ściśle jest związane ze ile rozumianym poczuciem wstydu, tzn. poczuciem zawstydzenia tam, gdzie powinniśmy się szczycić. Z kolei opacznie rozumiane poczucie wstydu rzadko jest odróżniane od lęku przed ludźmi, który sprowadza na duszę niezliczone pułapki. Gdzie więc nawet wśród tych, co wydają się mocni w wierze, jest ktoś, kto nie znajduje w sobie choćby do pewnego stopnia wszystkich tych złych cech? Zwłaszcza, że nawet ludzie mocni w wierze są jedynie częściowo ukrzyżowani dla świata, gdyż główne zło nadal pozostaje w ich sercach.
8. Czy naszym udziałem nie są także i inne cechy, które w jednakowym stopniu przeciwne są miłości bliźniego, co miłości do Boga?
Miłość bliźniego nie myśli nic złego. Czy jednak o naszych bliźnich złych myśli nie znajdujemy w sobie? Czyż nigdy nie ogarnia nas zazdrość albo inaczej, złośliwe, bezpodstawne i nierozumne podejrzenie'! Kto pod tym względem wolny jest od winy, niech pierwszy rzuci w bliźniego kamieniem. Któż z nas czasem nie doświadcza usposobienia czy wewnętrznych skłonności, o których wie, że są przeciwne miłości chrześcijańskiej? Jeśli nie czuje złości, nienawiści czy goryczy, to czy nie doznaje choćby odrobiny zazdrości? Zwłaszcza wobec tych, co cieszą się realnym czy urojonym dobrem, którego pragniemy, a osiągnąć sami nie jesteśmy w stanie?
Czy nie czujemy pewnej dozy urazy, kiedy spotyka nas obraza czy potwarz? Zwłaszcza ze strony tych, których szczególnie kochaliśmy, a którym usilnie staraliśmy się pomóc czy skłonić do wzajemności? Czy niesprawiedliwość albo niewdzięczność nigdy nie wzbudziła w nas w najmniejszym stopniu pragnienia zemsty, oddania złem za zło, zamiast zwyciężenia zła dobrem? Widzimy więc, jak dużo nadal jest w naszym sercu tego, co miłości bliźniego przeciwne jest.
9. Wszelkiego rodzaju chciwość z pewnością równie jest przeciwna miłości bliźniego, jak i miłości do Boga, niezależnie czy będzie to „filarguria", tzn. miłość pieniędzy, która zbyt często jest korzeniem wszelkiego zła, czy „pleonaxia", co dosłownie oznacza pragnienie posiadania więcej albo bogacenia się. Jakże niewielu, nawet spośród prawdziwych dzieci Bożych, jest całkowicie wolnych zarówno od jednego jak i drugiego! W rzeczy samej, pewien wielki człowiek, mianowicie Marcin Luter, mawiał, że „nigdy, nie tylko po nawróceniu, ale odkąd tylko przyszedł na świat, nie było w nim jakiejkolwiek chciwości". Jeśli rzeczywiście tak było, nie wahałbym się powiedzieć, że w takim razie był Marcin Luter jedynym zrodzonym z kobiety człowiekiem (za wyjątkiem, oczywiście, tego, który był zarówno Bogiem jak i człowiekiem), w którym od urodzenia nie było jakiejkolwiek chciwości. Wyznam jednak, że nie jest rzeczą możliwą żeby, ktokolwiek z Boga się narodził, a następnie przez czas pewien żył, po wielokroć w większym czy mniejszym stopniu nie odczuwał chciwości, zwłaszcza w sensie pragnienia posiadania więcej. Dlatego z pełnym przekonaniem możemy stwierdzić, że chciwość wraz z pychą i egoistyczną wolą i gniewem trwają nawet w sercach tych, co dostąpili usprawiedliwienia.
10. To właśnie doświadczenie obecności w ludzkim sercu grzechu skłoniło wielu poważnych komentatorów Listu do Rzymian do interpretacji ostatniej partii rozdziału siódmego tego Listu, jako odnoszącego się nie do tych, którzy są pod władzą zakonu, w rezultacie czego mają świadomość własnej grzeszności (choć niewątpliwie wydaje się ta interpretacja intencją samego Apostoła), ale do tych, co są pod władzą laski, którzy są usprawiedliwieni darmo, przez odkupienie w Chrystusie Jezusie. W pewnym sensie wydają się mieć rację ci właśnie interpretatorzy, gdyż nadal trwa, nawet w tych, co zostali usprawiedliwieni, usposobienie, które w pewnym stopniu jest cielesne. Czy dziwi więc to, że nawet do wierzących w Koryncie powiada Apostoł: Jesteście cieleśnie Trwa bowiem w sercu wierzących skłonność do odstępstwa, ucieczki od Boga żywego, pychy, egoizmu, gniewu, zemsty, miłości tego świata, jednym słowem, do wszelkiego zła. Gdyby tylko na moment odebrać wierzącemu powściągliwość, natychmiast wyrósłby w górę ów gorzki korzeń, tzn. pozbawiony Bożej światłości wpadłby w otchłań zepsucia niemożliwą do pojęcia. Dlatego właśnie świadomość wszelkiego grzechu Imającego w sercu wierzącego jest tym, co nazywamy upamiętaniem, które jest cechą charakterystyczną tych, co dostąpili usprawiedliwienia.
11. Podobnie powinniśmy być świadomi, że jak trwa grzech w naszych sercach, tak również towarzyszy naszym słowom i czynom. W istocie należy żywić obawę, że w wielu naszych słowach jest domieszka grzechu, żeby nie powiedzieć wprost, że wiele naszych słów jest całkowicie grzesznych. Grzeszną bowiem jest każda relacja z bliźnim, która nie wypływa z miłości chrześcijańskiej, każda, która nie odwołuje się do złotej zasady: wszystko, co byście chcieli, aby wam ludzie czynili, to i wy im czyńcie. Do tej właśnie kategorii zaliczyć należy wszelkiego rodzaju obmowę, plotkarstwo, oszczerstwo, czyli to wszystko, co jest niczym innym, tylko opowiadaniem o rzekomych błędach nieobecnych, a nikt przecież nie życzyłby sobie, żeby pod jego nieobecność o błędach jego opowiadano. Jak niewielu jest, nawet wśród wierzących, którzy pod tym względem w najmniejszym stopniu nie byliby winni? Jak niewielu jest wśród wierzących, którzy konsekwentnie przestrzegaliby starej zasady: O umarłych i nieobecnych tylko dobrze należy mówić? Przyjmijmy nawet, że zasady tej przestrzegają, czy może podobnie stać ich na to, by przed trywialnym tematem język powściągnąć? A przecież mówimy tutaj o rzeczach niewątpliwie grzesznych, które zasmucają Ducha Świętego. Słowo Boże mówi: z każdego nieużytecznego stówa, które ludzie wyrzekną, zdadzą sprawę w dzień sadu.
12. Przypuśćmy jednak, że wierzący bezustannie czuwają i modlą się, dzięki czemu nie popadają w pokuszenie; przypuśćmy, że trzymają straż przed ustami swoimi i pilnują drzwi warg swoich; przypuśćmy, że praktykują powściągliwość języka, że mowa ich jest uprzejma, zaprawiona solą, aby przyniosła błogosławieństwo tym, którzy go słuchają. Czy mimo całej ich czujności, nic staje się język ich codziennej komunikacji bezsensowny? Czy nawet jeżeli usiłują o Bogu mówić, słowa ich rzeczywiście są czyste i wolne od wszelkich grzesznych aluzji? Czy jest ich intencja wolna od wszelkiego zła? Czy ma ich mowa wyłącznie na celu upodobanie Boże, a nie schlebianie sobie samym? Czy bez reszty oddana jest spełnianiu woli Bożej, a nie także ich własnej woli? Albo inaczej, czy jeden tylko cel widząc, patrzą na Jezusa, a bezustannie z Nim rozmawiając, trwają w miłości bliźniego? Czy kiedy piętnują grzech, nie czują złości albo nieuprzejmego usposobienia wobec grzesznika? Czy kiedy pouczają ludzi nieuczonych, nie schlebia to ich pysze i miłości własnej? Czy kiedy pociechę niosą cierpiącym albo wzywają do wzajemnej miłości i czynienia dobrych uczynków, nic słyszą głosu wewnętrznego, który im mówi: „Prawda, że dobrze mówię"? Czy nie odczuwają żadnej próżności, która mówi im, że ze strony innych słusznie należy im się szacunek i chwała? Jak wiele różnego rodzaju grzechów wkrada się nawet do najlepszych relacji ludzi wierzących! Świadomość tego stanowi kolejny przyczynek do upamiętania, które charakteryzuje tych, co dostąpili usprawiedliwienia.
13. Jak wiele różnych grzechów, nawet jeśli nie opuszcza ich sumienia pełna czujność, zakrada się także do ich czynów? Jakże przecież często dokonują takich czynów, które pomimo tego, że nie potępiłby ich świat, jeśli tylko oceniać je według kryterium Słowa Bożego, bynajmniej nie zasługują ani na pochwałę, ani na usprawiedliwienie. Czy wierzący nie są sprawcami wielu czynów, o których sami wiedzą, że nie uczynili ich na chwalę Bożą? Wiele z nich w ogóle chwały Bożej nie miało nawet na celu, gdyż wcale nie zostało podjętych z myślą o Bogu. Ale nawet jeśli przyjąć, że z myślą o Bogu zostały podjęte, to czy nie jest tak, że nie był Bóg jedynym ich celem? W przypadku bowiem ich czynów trzeba przyznać, że przynajmniej w tym samym stopniu kierują się swoją własną wolą, co wolą Bożą, próbując zaspokoić swoją własną próżność w równym stopniu, jeśli nie większym, co znaleźć upodobanie Boże. Chociaż więc swoim bliźnim usiłują czynić dobro, czy jednocześnie nie są ich udziałem różne postawy naganne? Dlatego ich tak zwanym dobrym czynom faktycznie daleko jest do dobra, gdyż kala je tak wiele zła! Tak wyglądają ich uczynki miłosierdzia! Czyż równie wiele zła nie kala także ich pobożnych uczynków'? Czy nie jest tak, że kiedy słuchają słów, które mają moc zbawić ich dusze, często poczytują je raczej za wywołujące strach przed potępieniem niż nadzieję zbawienia? Czy często tak samo nie jest, kiedy próbują ofiarować modlitwy Bogu czy to w formie publicznego nabożeństwa, czy osobistej medytacji? Bez ogródek powiedzmy i to: dzieje się tak również w trakcie uczestnictwa w najbardziej choćby uroczystym nabożeństwie. A jakie myśli przychodzą im do głowy podczas uczestnictwa w społeczności Stołu Pańskiego? Czy pochłonięci własnymi wyobrażeniami wywołującymi obawę, żeby ich ofiara nie stała się ohydą dla Pana, często nie dają się prowadzić swym chaotycznym uczuciom aż na krańce ziemi? W rezultacie, bardziej ogarnia ich wstyd z powodu swych najświętszych powinności niż z powodu niegdyś popełnionych choćby najgorszych grzechów.
14. Dalej, jak wieloma grzechami polegającymi na zaniedbaniu swoich powinności są wierzący obciążeni? Pamiętamy bowiem słowa Apostoła: Kto więc umie dobrze czynić, a nie czyni, dopuszcza się grzechu. A czy nie pamiętają oni tysiąca przypadków, w których mogli swoim nieprzyjaciołom, nieznajomym, braciom i siostrom uczynić dobro, czy to ze względu na ich ciała czy dusze, a go nie uczynili? Ile razy winni okazali się zaniechania swoich powinności wobec Boga? Jak wiele okazji do społeczności, słuchania Słowa Bożego, do publicznego nabożeństwa oraz osobistej modlitwy zaniedbali? Jak wielki musiał mieć powód sam przewielebny arcybiskup Ussher, żeby po wszystkich trudach życia podjętych na chwałę Bożą, zawołać niemal jednocześnie ze swoim ostatnim tchnieniem życia: „Panie, przebacz mi moje grzechy zaniedbania".
15. Ale czy prócz tych przejawów zaniedbania zewnętrznego nie znajdą w sobie niezliczonych wad wewnętrznych? I to wszelkiego rodzaju: braku miłości, bojaźni i ufności, które wobec Boga mieć powinni. Brak im miłości należnej bliźniemu, należnej każdemu synowi człowieczemu; brak im nawet tej miłości, która należna jest ich braciom i siostrom, każdemu dziecku Bożemu, niezależnie czy żyją oddaleni od nich, czy żyją w bezpośredniej z nimi bliskości. Brak im w należytym stopniu usposobienia świętego; we wszystkim nie dostaje im jednego, mianowicie gotowości, by z głęboką świadomością tego, co de Renty wyznał, wraz z nim zawołać: „Ziemią pokrytą cierniami jestem"; albo wraz z Hiobem: Otom nędzny; kajam się w prochu i popiele.
16. Świadomość własnej winy jest kolejnym przyczynkiem do upamiętania, które charakteryzuje dzieci Boże. Twierdzenie to należy przyjąć jednak z pewnym zastrzeżeniem i rozumieć w sposób szczególny. Jest bowiem rzeczą oczywistą, że nie ma żadnego potępienia dla tych, którzy są w Chrystusie, gdyż wierzą w Niego i z mocy tej wiary nie postępują według ciała, ale według Ducha. A jednak zadośćuczynić wymogom sprawiedliwości Bożej w ścisłym tego stówa znaczeniu w nie większym stopniu są oni w stanie obecnie niż zanim uwierzyli. W konsekwencji, z tych samych powodów, co poprzednio nadal zasługują na śmierć. Niechybnie więc skazani byliby na śmierć, gdyby nie krew pojednania. Dlatego w pełni są przekonani, że nadal zasługują na karę, aczkolwiek dzięki krwi pojednania zostaje ona od nich odsunięta. Są tutaj jednak dwa ekstrema a uniknąć ich potrafi niewielu. Większość ludzi popada albo w jedno, albo drugie ekstremum. Jedni bowiem uważają się za potępionych, chociaż faktycznie potępieni nie są, drudzy z kolei uważają, że zasługują na uniewinnienie. Prawda leży jednak pośrodku, ponieważ, ściśle rzecz biorąc, nadal zasługują ludzie wyłącznie na potępienie w piekle.
Ale nie spotyka ich to, na co zasługują, gdyż mają orędownika u Ojca. Jego bowiem życie i śmierć, i wstawiennictwo są przeszkodą na drodze do potępienia.
17. Świadomość całkowitej bezradności własnej jest jeszcze jednym przyczynkiem do upamiętania, które jest udziałem dzieci Bożych. Składają się na tę bezradność dwa elementy. Po pierwsze, nawet teraz, będąc dziećmi Bożymi, sami z siebie nie w większym stopniu są w stanie pomyśleć choćby jedną dobrą myśl, doznać choćby jednego dobrego uczucia, powiedzieć choćby jedno dobre słowo, spełnić choćby jeden dobry uczynek aniżeli przed tym, nim dostąpili usprawiedliwienia. Ani też sami ze siebie nie mają jakiejkolwiek mocy czy zdolności czynienia dobra, czy przeciwstawiania się złu. Brak im również siły, by zwyciężać albo przynajmniej przeciwstawiać się światu, diabłu czy swojej własnej złej naturze. Zapewne wszystko to oni mogą, ale nie dzięki swoim własnym siłom. Owszem, udzielana im jest moc, by przezwyciężać wszystkie te przeciwności, albowiem grzech nad nimi więcej nie panuje. Jednak ani w całości, ani w najmniejszej choćby cząsteczce nie pochodzi ta moc od natury, ponieważ jest ona jedynie darem łaski Bożej. Ani też nie jest dana raz na zawsze, jak gdyby cały zapas odłożony mieli na wiele lat, ale udzielana z chwili na chwilę.
18. Przez bezradność mam na myśli po drugie, całkowitą niemożność wybawienia samych siebie z poczucia winy i zasłużonej kary, których niezmiennie świadomi jesteśmy. Mówiąc o bezradności mam na myśli również niemożność usunięcia, nawet dzięki całej łasce, która nam jest dana (nie mówiąc już w ogóle o naszych własnych siłach naturalnych) pychy, egoizmu, miłości tego świata, złości, ani też skłonności do ucieczki przed Bogiem, o której na podstawie doświadczenia osobistego wiemy, że trwa w sercu naszym, i to nawet w sercu tych, co na nowo się narodzili. Wreszcie mam na myśli niemożność usunięcia zła, które, pomimo wszelkich prób stawiania mu czoła, towarzyszy wszystkim naszym słowom i czynom. Dodajmy do tego zupełną niemożność całkowitego uniknięcia relacji z bliźnim nie wypływających z miłości chrześcijańskiej, ani też uniknięcia mowy wolnej od wszelkiej trywialności. Dodajmy do tego jeszcze niemożność uniknięcia grzechów polegających na zaniedbaniu naszych powinności; dodajmy ponadto niemożność usunięcia niezliczonych wad naszego charakteru, których tak bardzo jesteśmy świadomi, a w szczególności wymieńmy brak miłości oraz właściwego usposobienia zarówno w stosunku do Boga jak i ludzi.
19. Jeżeli wyda się komuś niezadowalająca przedstawiona tutaj analiza, gdyż uważa, że każdy usprawiedliwiony jest w stanie ze swojego życia i serca usunąć wymienione wyżej grzechy, niech spróbuje zrobić eksperyment. Niech spróbuje mianowicie, czy dzięki już otrzymanej łasce, potrafi wygnać pychę, egoizm, a w szczególności, czy grzech wrodzony potrafi wygnać. Niech spróbuje, czy swoje słowa i czyny potrafi oczyścić z wszelkiego zła, które im towarzyszy; czy potrafi uniknąć wszelkich relacji z innymi, które nie wypływają z miłości chrześcijańskiej, uniknąć wszelkiej mowy trywialnej oraz wszelkich grzechów polegających na zaniedbaniu swoich powinności; wreszcie, czy potrafi usunąć niezliczone wady charakteru, które w sobie bezustannie znajduje. Niech nic zniechęca się po jednej czy dwóch takich próbach, niech raczej wielokrotnie je ponawia. Im częściej będzie je ponawiał, tym nabierze głębszego przekonania o swojej całkowitej bezradności i to pod każdym względem.
20. Jest rzeczą w istocie nie podlegającą dyskusji, że niemal wszystkie rozproszone dzieci Boże, pomimo wszelkich różnic, które je dzielą, pod jednym względem pozostają takie same. Choćbyśmy bowiem duchem sprawy dala umartwiali, choćbyśmy zwycięsko stawiali czoła grzechom zewnętrznym i wewnętrznym, choćbyśmy stopniowo osłabiali ich siłę, to jednak niemożliwą jest rzeczą, żebyśmy na dobre je wypędzili. Nawet cała łaska, dana nam dzięki usprawiedliwieniu, nie jest w stanie ich wykorzenić. Choćbyśmy zachowywali czujność i usilnie się modlili, ani naszych serc ani rąk nie jesteśmy w stanie całkiem oczyścić. Najpewniej nie jesteśmy w stanie tego uczynić, dopóki raz jeszcze nie spodoba się Panu przemówić do serc naszych, po raz drugi powiedzieć: Bądź oczyszczony. Jedynie wtedy z trądu zostaniemy oczyszczeni. Tylko wtedy zostanie unicestwiony korzeń zła tzn. umysł cielesny; w rezultacie, grzech wrodzony przestanie istnieć. Ale, jeśli ta druga przemiana nie nastąpi, jeśli nie będzie po usprawiedliwieniu natychmiastowego uwolnienia od grzechu, jeśli będzie wyłącznie stopniowe działanie Boże (a temu, że ma miejsce stopniowe działanie Boże, nikt nie zaprzeczy), to nie pozostaje nam nic innego, jak tylko aż do śmierci zadowalać się, na ile to możliwe, trwaniem w rozlicznych naszych grzechach. Jeśli więc w istocie tak rzeczy się mają, musimy do samej śmierci pozostać w poczuciu winy oraz w niezmiennym przekonaniu o zasłużonej karze. Jeśli bowiem w sercu naszym nadal pozostaje, bezustannie towarzysząc naszym słowom i czynom, cała owa grzeszność, jest rzeczą niemożliwą, żeby naszą winę i zasłużoną przez nas karę na dobre usunąć. Ale nie na tym koniec. W obliczu bowiem surowych wymogów sprawiedliwości, wszystko, co myślimy i mówimy, i czynimy, bezustannie tylko grzeszność tę pomnaża.
II. 1. Po doświadczeniu usprawiedliwienia polega więc upamiętanie na poczuciu świadomości własnych grzechów, której, jeśli nam brakuje, żadną miarą nie jesteśmy w stanie posunąć się ani o krok do przodu. Jak długo bowiem nie dopuszczamy myśli o tym, że faktycznie jesteśmy chorzy, nie podobna zastosować jakiegokolwiek leczenia. Ale, jeśli rzeczywiście przez uświadomienie sobie własnej grzeszności upamiętamy się, to wezwani jesteśmy, by wierzyć Ewangelii.
2. Wezwanie, by wierzyć Ewangelii również powinno być rozumiane w sposób szczególny, odmienny od sposobu, w jaki wierzyliśmy, aby dostąpić usprawiedliwienia. Wierzcie radosnej nowinie o wielkim zbawieniu, które zgotował Bóg wszystkim ludziom. Wierzcie, że ten, który jest odblaskiem chwaty swojego Ojca i odbiciem Jego istoty może zbawić na zawsze tych, którzy przez niego przystępują do Boga. Od wszelkiego grzechu, który trwa w twoim sercu, jest On w stanie ciebie zbawić. Również od wszelkiego grzechu, który bezustannie towarzyszy twoim słowom i czynom, jest On w stanie ciebie zbawić. Jest w stanie zbawić ciebie od grzechów polegających na zaniedbaniu oraz usunąć wszelkie wady twojego charakteru. U ludzi to rzecz niemożliwa, ale u Boga wszystko jest możliwe. Cóż bowiem może być niemożliwe dla tego, któremu dana jest wszelka moc na niebie i na ziemi? Sama moc, dla której nie ma rzeczy niemożliwych nie jest jednak wystarczającą podstawą naszej wiary, że faktycznie użyje Bóg swej mocy i zbawi nas od grzechu, gdyby faktycznie tego właśnie Bóg nie obiecał. Ale tę obietnicę wielokrotnie i ze szczególną mocą dał nam Bóg. Bóg dał nam owe drogie i największe obietnice zarówno w Starym jak i Nowym Testamencie. Tak więc w jednej z najstarszych części Prawa Mojżeszowego czytamy: obrzeże Pan, Bóg twój, twoje serce i serce twego potomstwa, abyś miłował Pana, Boga twego, z całego serca twego i z całej duszy twojej. Podobnie czytamy w Psalmie: On sam odkupi Izraela od wszystkich win jego. Również w Proroctwach czytamy: I pokropię was czystą wodą, i będziecie czyści od wszystkich waszych nieczystości i od wszystkich waszych bałwanów oczyszczę was (...) I mojego ducha dam do waszego wnętrza (...) i będziecie postępować według przykazań moich i wykonywać je (...) i wybawię was od wszystkich waszych nieczystości. Podobnie i w Nowym Testamencie czytamy: Błogosławiony Pan, Bóg Izraela, że nawiedził lud swój i dokonał jego odkupienia i podniósł dla nas róg zbawienia... Pomny na... przysięgę, którą złożył Abrahamowi, ojcu naszemu, że pozwoli nam, wybawionym z ręki wrogów bez bojaźni służyć Mu, w świątobliwości i sprawiedliwości przed Nim, po wszystkie dni nasze.
3. Masz więc wystarczający powód wierzyć, że nie tylko może Bóg, ale i chce, oczyścić ciebie od wszelkiej zmazy ciała i ducha i wybawić od wszelkich twoich nieczystości. Jest to właśnie to, czego teraz pragniesz; to jest właśnie wiara, której teraz szczególnie potrzebujesz, mianowicie wiara, że prawdziwy lekarz, miłośnik mojej duszy chce mnie oczyścić. Ale czy chce on uczynić to jutro, czy dzisiaj? Oto jego odpowiedź: Dziś, jeśli glos mój usłyszysz, nie zatwardzaj serca twojego. Jeśli odsuniesz to na jutro, „zatwardzisz swoje serce” i odmówisz „wysłuchania jego głosu”. Dlatego uwierz, że dzisiaj chce On ciebie zbawić. Teraz chce On ciebie zbawić. Oto teraz jest czas łaski. Teraz powiada: Bądź oczyszczony! Tylko wierz, a także i ty przekonasz się, że wszystko jest możliwe dla wierzącego.
4. Trwaj w wierze w tego, który ciebie umiłował i za ciebie wydał siebie samego, który grzechy twoje sam na ciele swoim poniósł na drzewo, i który przez krew swoją bezustannie ofiarowaną ciebie wybawił od wszelkiego potępienia. W ten właśnie sposób trwamy w stanie usprawiedliwienia. Kiedy więc z wiary w wiarę kroczymy, kiedy mamy wiarę, aby dostąpić oczyszczenia od mieszkającego w nas grzechu, i aby dostąpić wybawienia od wszelkiej nieczystości, w podobny też sposób zbawieni stajemy się od wszelkiej winy i zasłużonej kary, które poprzednio były naszym udziałem. Tak więc wtedy właśnie powiedzieć możemy nie tylko: W każdej chwili, Panie, potrzebuję Zasługi Twojej śmierci; ale również z całkowitą pewnością wiary wyznać możemy: W każdej chwili, Panie, doświadczam Zasługi Twojej śmierci.
Albowiem przez wiarę w Jego życie, śmierć i wstawiennictwo za nas, ponawiane w każdej chwili, stajemy się zupełnie oczyszczeni, i teraz nie ma dla nas nie tylko potępienia, ale i owej kary, na którą poprzednio zasłużyliśmy, ponieważ nasze serca i życie oczyścił nasz Pan.
5. Dzięki wierze w każdej chwili doznajemy mocy Chrystusowej, która na nas spoczywa. Jedynie przez tę moc jesteśmy tym, czym jesteśmy; przez nią jesteśmy w stanie trwać w życiu duchowym; gdyby nie ona, pomimo całej naszej obecnej świętości, w następnej chwili wstąpiłby w nas diabeł. Jak długo jednak wiarę w Chrystusa zachowujemy, czerpiemy ze zdrojów zbawienia. Polegając na naszym Oblubieńcu, nadziei chwały, mianowicie Chrystusie, który w nas jest, a który przez wiarę zamieszkał w sercach naszych, który, będąc po prawicy Boga, również wstawia się za nami, otrzymujemy od Niego pomoc, aby myśleć, mówić i działać w zgodzie z tym, w czym On znajduje upodobanie. Dlatego tych, którzy wierzą, we wszystkim, co czynią, uprzedza i dostarcza im nieustającej pomocy Chrystus tak, żeby wszystkie ich myśli, słowa i uczynki były inicjowane, kontynuowane i dokonywane ze względu na Niego. Dlatego przez natchnienie Ducha Świętego oczyszcza Bóg zamysły ich serc tak, aby mogli w sposób doskonały go miłować, i godnie uwielbiać Jego święte imię.
6. Tak więc w przypadku dzieci Bożych upamiętanie i wiara dokładnie sobie nawzajem odpowiadają. Dzięki upamiętaniu odczuwamy grzech, który wciąż trwa w sercach naszych, towarzysząc naszym słowom i uczynkom. Przez wiarę otrzymujemy moc Bożą w Chrystusie, która oczyszcza i obmywa nasze serca i ręce. Dzięki upamiętaniu bezustannie świadomi jesteśmy, że za wszystkie nasze słowa, czyny i postawy zasługujemy na karę. Przez wiarę wiemy, że nasz orędownik u Ojca nieustannie wstawia się za nas, przez co stale odwraca od nas wszelkie potępienie i karę. Dzięki upamiętaniu mamy głębokie przekonanie, że w nas samych nie podobna znaleźć pomocy. Przez wiarę otrzymujemy nie tylko miłosierdzie, ale również laskę ku pomocy w stosownej porze. Upamiętanie samo przez się wyklucza możliwość jakiejkolwiek innej pomocy. Wiara przyjmuje wszelką pomoc, jakiej nam trzeba od tego, któremu dana jest wszelka moc na niebie i na ziemi. Upamiętanie powiada: Bez niego nic uczynić nie mogę; wiara zaś powiada: Mogę wszystko uczynić przez Chrystusa, który mnie umacnia. Przez Niego wszelkich wrogów duszy mojej jestem w stanie nie tylko pokonać, ale i na dobre wygnać. Przez Niego bowiem jestem w stanie miłować Pana, Boga swego, z całego serca swego, z całej myśli swojej, z całej duszy swojej i z całej siły swojej oraz postępować w świątobliwości i sprawiedliwości przed Nim po wszystkie dni swoje.
III. l. Z naszych dotychczasowych rozważań jasno wynika fałsz poglądu, że wraz z usprawiedliwieniem stajemy się w pełni uświęceni, gdyż rzekomo wtedy właśnie z wszelkiego grzechu zostają oczyszczone serca nasze. Prawdą jest, że wybawieni wtedy zostajemy, jak zostało to już wcześniej powiedziane, od panowania grzechu zewnętrznego, a jednocześnie władza grzechu wewnętrznego jest na tyle osłabiona, że już więcej nie jesteśmy w jego mocy. Ale bynajmniej nie oznacza to, że grzech wewnętrzny zostaje wtedy całkowicie pokonany, i że zostaje wtedy usunięte z serc naszych źródło pychy, egoizmu, gniewu, miłości tego świata, czyli, że umysł cielesny i skłonność serca do odstępstwa rzekomo zostają całkowicie wykorzenione. Jeśli pogląd przeciwny głosi ktoś, nie popełnia, jak sądzą niektórzy, po prostu tylko niewinnego czy nieszkodliwego błędu. Nie, gdyż stoi ten pogląd na przeszkodzie jakiejkolwiek dalszej przemianie - dlatego też przynosi niezmierną szkodę. Jest bowiem jasne, że nie potrzebują zdrowi lekarza, lecz ci, co się źle mają. Nic dziwnego, że jeśli uważamy, że już zupełnie zdrowi jesteśmy, już więcej niepotrzebne jest jakiekolwiek uzdrawianie. Jeśli tak, to jest rzeczą niedorzeczną oczekiwać dalszego wybawienia od grzechu czy to od razu, czy też stopniowo.
2. Z drugiej jednak strony, głębokie przekonanie, że jeszcze zupełnie zdrowi nie jesteśmy, że nie w pełni oczyszczone są serca nasze, że jeszcze jest w nas „zamysł ciała", który ze swej natury jest wrogi Bogu, że trwa w sercu naszym cały ogrom grzechu, nie tak potężny jak niegdyś, ale jeszcze nie unicestwiony, bez wątpienia pokazuje nam bezwzględną konieczność dalszej przemiany. Przyznajemy, że z chwilą usprawiedliwienia rzeczywiście jesteśmy na nowo narodzeni, gdyż w tej właśnie chwili doświadczamy przemiany wewnętrznej od ciemności do cudownej światłości, od obrazu bestii i diabła do obrazu Bożego, od przyziemnego, zmysłowego i szatańskiego usposobienia do usposobienia, które było w Chrystusie Jezusie. Ale czy doznajemy wtedy całkowitej przemiany? Czy całkowicie jesteśmy odnowieni na obraz naszego Stwórcy? Bynajmniej, ponieważ nadal trwamy w otchłani grzechu. Właśnie świadomość trwania w grzechu zmusza nas do wołania do tego, który ma moc nas zbawić, o całkowite wybawienie od wszelkiego grzechu. Dlatego wierzący, którzy o głębokim zepsuciu swoich serc nie są w ogóle albo zaledwie w niewielkim stopniu, albo też wyłącznie teoretycznie przekonani, niewiele się troszczą o pełne uświęcenie. Być może są oni gotowi utrzymywać pogląd, iż albo w chwili śmierci, albo przed śmiercią (choć nie bardzo wiedzą kiedy) owo pełne uświęcenie w istocie jest osiągalne. Nie przejawiają jednak wiele troski z powodu niespełniania przez siebie kryterium uświęcenia ani też nie wykazują za nim wielkiej tęsknoty czy zapału. Nie są w stanie uświęcenia uczynić celem swoich dążeń, dopóki lepiej siebie nie poznają, dopóki, tak jak tutaj zostało to przedstawione, nie upamiętają się, dopóki ich wrodzonego oblicza potwora nie odkryje Bóg, aby uprzytomnić im prawdziwy stan ich dusz. Dopiero wtedy, kiedy poczują ogrom grzechu, o wybawienie ich od niego z jękiem do Boga zawołają. Dopiero wtedy, nie wcześniej, zawołają w udręce: Złam jarzmo wrodzonego grzechu Uwolnij w pełni ducha mego! Nie zaznam spokoju aż nie będzie czysta dusza moja, Aż zupełnie nie zagubię się w Tobie.
3. Z naszych dotychczasowych rozważań, wynika, po drugie, że, po tym jak znajdziemy już Boże upodobanie, głęboka świadomość braku naszej zasługi (co równie dobrze może zostać określone mianem winy) jest niezbędnie konieczna po to, aby dostrzec w krwi pojednania prawdziwą wartość, i aby przekonać się, że jest nam krew pojednania równie potrzebna po dostąpieniu usprawiedliwienia jak i przedtem. Jeśli brak nam tej właśnie świadomości, siłą rzeczy uważać będziemy krew przymierza za rzecz właściwie pospolitą, a widząc, że zostały wymazane wszystkie nasze minione grzechy, krew przymierza uznamy za rzecz wcale nie najpilniejszej potrzeby.
Ale jeśli nasze serca i życie trwają w nieczystości, jest w nas pewien rodzaj winy, który z każdą chwilą ulega spotęgowaniu, a który w rezultacie wystawiałby nas na coraz to nowe potępienie, gdyby nie fakt, że On wiecznie trwa na wysokościach, Aby naszym być orędownikiem; On wstawia się za nami Przez swą wszechmocną miłość pojednania, przez drogocenną krew.
Jak ściśle nawzajem związane są ze sobą upamiętanie i wiara, przejmująco wyraża następująca strofa: Grzeszę w każdym oddechu: Ani nie spełniam Twojej woli, ani nie przestrzegam Twojego Prawa, Inaczej niż czynią to aniołowie w niebie; A mimo to, Twoje źródło stoi przede mną otworem, Obmywa mi stopy, serce i ręce, Aż stanę się doskonały w miłości.
4. Z naszych dotychczasowych rozważań wynika, po trzecie, że głęboka świadomość naszej zupełnej bezradności - całkowitej niemożności zachowania czegokolwiek, co w darze otrzymaliśmy, w jeszcze mniejszym stopniu, wybawienia się o własnych siłach od świata nieprawości, który trwa tak w naszych sercach jak i życiu - stanowi dla nas dobrą lekcję, że powinniśmy nasze życie budować, przez wiarę, na Chrystusie, który jest nie tylko naszym Kapłanem, ale i Królem. Dlatego winniśmy mu uwielbienie, uwielbienie chwalebnej laski, aby „był on dla nas w pełni Chrystusem", który przynosi „całkowite zbawienie”, i abyśmy „koronę umieścili na głowie Jego”. Słowa te, skądinąd, pełne prawdy, niewiele albo wcale nie mają sensu, jeśli używane są w sposób, w jaki zazwyczaj używane bywają. Nabierają jednak pełnej mocy i głębokiego sensu, kiedy tylko przekroczymy, by tak powiedzieć, swoje własne ograniczenia, aby Jemu dać się ogarnąć tak, żeby, aż do zatracenia poddając się, Bóg był dla nas wszystkim we wszystkim. Wtedy Jego wszechmogąca łaska usuwając wszelką pychę podnoszącą się przeciw Niemu, zmusza każdą myśl, słowo, uczynek i usposobienie do poddania się w posłuszeństwo Chrystusowi.
Kazanie z 24 kwietnia 1767 r.
(Jan Wesley, „Poucz mnie o tym czego nie wiem. Zbiór kazań”, Warszawa, 2001; Prawa autorskie Wydawnictwo Pielgrzym Polski, ul. Mokotowska 12, 00-561 Warszawa.)
Upamiętanie się wierzących
„Upamiętajcie się i wierzcie Ewangelii.” (Mk 1,15)
l. Powszechnie uważa się, że upamiętanie i wiara są jedynie warunkami wstępnymi przebudzenia religijnego, gdyż tylko na początku naszego chrześcijańskiego życia, kiedy dopiero wyruszamy w drogę do Królestwa, są one niezbędne. W dodatku to, że upamiętanie i wiara są jedynie warunkami wstępnymi, wydaje się być potwierdzone przez samego Apostola, kiedy w Liście do Hebrajczyków wzywając chrześcijan, by zwrócili się ku rzeczom wyższym, poucza ich, aby pominęli początki nauki o Chrystusie, nie powracając ponownie do podstaw nauki o odwróceniu się od martwych uczynków (czyli nauki o upamiętaniu) ; o wierze w Boga. Słowa te wydają się wezwaniem skierowanym do chrześcijan, aby, na ile to możliwe, rzeczy, które na początku ich przebudzenia pochłaniały wszystkie ich myśli, zostawili za sobą po to, by mogli zmierzać do celu, do nagrody w górze, do której zostali powalani przez Boga w Chrystusie Jezusie.
2. Niewątpliwie prawdą jest, że na początku przebudzenia pewien charakterystyczny rodzaj upamiętania i wiary jest niezbędny. Upamiętanie to polega na przekonaniu o naszej całkowitej grzeszności, poczuciu winy i bezradności, co poprzedza przyjęcie przez nas zwiastowania Pana naszego o Królestwie Bożym, które jest pośród nas. Z kolei wiara charakterystyczna dla początku nawrócenia jest tym, dzięki czemu przyjmujemy zwiastowanie o Królestwie, a także sprawiedliwość i pokój, i radość w Duchu Świętym.
3. Niemniej jednak istnieje również upamiętanie i wiara w innym tego słowa znaczeniu, znaczeniu, podkreślam, ani nie całkiem tym samym, ani nie całkiem odmiennym od tego, o którym przed chwilą wspomnieliśmy, mianowicie upamiętanie i wiara, które są konieczne zarówno wtedy, kiedy już uwierzyliśmy Ewangelii, jak również na każdym następnym etapie naszego życia chrześcijańskiego. Bez tego upamiętania i wiary nie podobna biegnąć wytrwale w wyścigu, który jest przed nami. Są one bezwzględnie konieczne, aby trwać i wzrastać w łasce, tak jak tamto upamiętanie i wiara niezbędne były, abyśmy przekroczyli próg Królestwa Bożego.
Powstaje jednak pytanie: czym po doświadczeniu usprawiedliwienia są upamiętanie i wiara? Jest to pytanie niezwykle doniosłe i warte wnikliwego rozważenia.
I. Zastanówmy się więc najpierw, w jakim sensie powinniśmy się upamiętać.
l. Upamiętanie często oznacza wewnętrzną przemianę tzn. przemianę w duszy polegającą na odwróceniu się od grzechu, a zwróceniu się ku świętości. W tym jednak miejscu przez Upamiętanie rozumiemy coś zupełnie innego, mianowicie pewien szczególny rodzaj samopoznania polegający na poznaniu własnej grzeszności a także poczucia winy i bezradności, pomimo, że mamy świadomość, iż dziećmi Bożymi jesteśmy.
2. W rzeczy samej kiedy tylko dostąpimy takiego właśnie samopoznania, kiedy tylko we krwi Jezusowej odkupienie odnajdziemy, kiedy w sercach naszych rozlana zostanie miłość Boża i założone w nich Jego Królestwo - wydaje się rzeczą naturalną uznać, że już dłużej nie jesteśmy grzesznikami, że wszystkie nasze grzechy są nie tylko zakryte, ale w ogóle unicestwione. Ponieważ wtedy w sercach naszych zła nie odczuwamy, łatwo wyobrażamy sobie, że w istocie żadnego zła w nas nie ma. Nie dość na tym. Pewni ludzie dobrej woli wyobrazili sobie, że tak w istocie jest nie tylko w chwili nawrócenia, ale również po nim. Uznali bowiem, że z chwilą usprawiedliwienia stali się w pełni uświęceni. Mało tego, ludzie ci przyjęli ten pogląd jako zasadę mającą powszechne zastosowanie i to pomimo argumentów przeciwnych opartych na Piśmie Świętym, rozumie i doświadczeniu. Właśnie ci sami ludzie szczerze wierzą i stanowczo utrzymują, że wraz z doświadczeniem usprawiedliwienia unicestwiony zostaje wszelki grzech, i że w rezultacie, w sercu wierzącego nie ma już więcej grzechu, gdyż od tej właśnie chwili poczynając, staje się wierzący zupełnie czysty. I chociaż trzeba przyznać, że ten, kto wierzy, z Boga się narodził, i że kto z Boga się narodził, grzechu nie popełnia, to jednak nie podobna uznać, żeby w głębi duszy nie odczuwał on grzechu. Twierdzimy bowiem, że chociaż u wierzących grzech nie panuje, to jednak nadal trwa. Przekonanie o tym, iż grzech trwa w naszym sercu stanowi niezwykle ważną część kwestii upamiętania, która jest przedmiotem naszego rozważania.
3. Rzadko kiedy ten, kto wyobrażał sobie, iż na dobre rozstał się już z grzechem, wiele czasu potrzebuje, aby uzmysłowić sobie, że w sercu jego nadal trwa pycha. Przekonuje się, że zarówno pod wieloma względami wyobraża sobie na swój temat więcej niż powinien jak i zaczyna rozumieć, że przypisuje sobie zasługę czegoś, co w darze otrzymał, a czuje się tak, jak gdyby wcale daru tego nie otrzymał. Mimo wszystko jednak wie, że ma w nim Bóg upodobanie. Nie może ani nie powinien jednak porzucać swojej ufności. Duch nadal świadczy wespół z duchem jego, że dzieckiem Bożym jest.
4. Ani też ten, kto wyobrażał sobie, że na dobre rozstał się już z grzechem, wiele czasu nie potrzebuje, aby uzmysłowić sobie obecność w swoim sercu egoistycznej woli tzn. takiej woli, która woli Bożej jest przeciwna. A przecież jest wola tym, co bezwzględnie posiadać musi każdy człowiek, o ile tylko odznacza się rozumem. Wola bowiem jest zasadniczą częścią natury ludzkiej, w rzeczy samej zasadniczą częścią każdej istoty rozumnej. Jako człowiek odznaczał się taką wolą sam nasz Pan i Mistrz; gdyby bowiem było inaczej nie byłby człowiekiem. Jego jednak wola niezmiennie była poddana woli Ojca. Zawsze więc, we wszystkich okolicznościach, nawet w największym cierpieniu, mógł powiedzieć: Nie juko ja chcę, ale jako Ty. Nic zawsze jednak tak się rzeczy mają w przypadku nawet człowieka prawdziwie wierzącego w Chrystusa. Często bowiem stwierdza on, że wolę jego ogarnia pycha, z powodu której przeciwstawia się woli Bożej. Dzieje się tak, ponieważ nawet człowiek prawdziwie wierzący w Chrystusa dąży do tego, co zadośćuczyni wymogom natury, ale co Bogu bynajmniej miłe nie jest. Z tego też powodu odrzuca czy wzdraga się przed czymś, co z punktu widzenia natury bolesne jest, a co jest w stosunku do niego wolą samego Boga. W istocie załóżmy, że mimo wszystko, trwając w wierze, ów człowiek z całą mocą zmaga się z czymś, co mu się przeciwstawia. Sam już ten właśnie fakt zmagania się świadczy o tym, że owa egoistyczna wola rzeczywiście istnieje, i że jest on w peł¬ni tego świadomy.
5. Zarówno egoistyczna wola jak i pycha niewątpliwie należą do jednej i tej samej kategorii bałwochwalstwa, obydwie więc są w istocie przeciwne miłości do Boga. To samo stwierdzenie można również odnieść do miłości tego świata. Tę ostatnią w sposób nieunikniony odczuwają w sobie nawet ludzie prawdziwie wierzący. Każdy z nich bowiem miłość do tego świata odczuwa w większym czy mniejszym stopniu, wcześniej czy później, w tej czy innej dziedzinie. Prawdą jest, że kiedy przechodzi wierzący ze śmierci do życia, niczego nie pragnie bardziej niż Boga. Prawdziwie może wtedy powiedzieć: przed Tobą są wszystkie pragnienia Twoje, i dusza tęskni za Twoim imieniem, chce o Tobie pamiętać. Kogóż innego mam w niebie, jeśli nie Ciebie? I na ziemi w nikim innym nie mam upodobania!
Nie zawsze jednak tak właśnie jest. W miarę upływu czasu na nowo zaczyna wierzący odczuwać (choć być może zaledwie przez jedną, dwie chwile) pożądliwość ciała i pożądliwość oczu, i pychę życia. Na tym jednak nie koniec. Jeśli bowiem bezustannie nie trwa wierzący w czujności i modlitwie, na nowo może w nim odżyć lubieżna namiętność, zadając mu ból i to do tego stopnia, że ledwo starczy mu sił, by się jej przeciwstawić. Ogarnąć go mogą bezludne namiętności, a nawet silna skłonność do miłości w większym stopniu do stworzenia niż Stworzyciela, czy to w stosunku do dziecka, czy któregoś z rodziców, męża czy żony, czy też przyjaciela, którego miłujesz jak siebie samego. Na tysiące różnych sposobów odczuwać może pożądanie rzeczy ziemskich czy przyjemności. W tym samym stopniu, w jakim pożąda rzeczy ziemskich, zapomni Boga, nie szukając w nim swego szczęścia, a w konsekwencji, stając się miłującym więcej rozkosze niż Boga.
6. Jeśli brak wierzącemu czujności, lada chwila na nowo może go ogarnąć pożądliwość oczu czy też pragnienie zaspokojenia swoich fantazji czymś wzniosłym, pięknym albo niepospolitym. Jakże różnymi sposobami dają się duszy we znaki te pragnienia! Mogą one dotyczyć trywialności prawdziwie pożałowania godnych, jak np. ubioru czy wystroju wnętrza, które nigdy nie mogą zaspokoić dążeń nieśmiertelnego ducha. Jakże jednak dla nas rzeczą charakterystyczną jest, że nawet po tym, jak zakosztowaliśmy mocy przyszłego wieku, wdajemy się w takie głupstwa oraz żywimy pospolite pragnienia tego, co przecież jest tak nietrwałe! Jakże jest rzeczą trudną nawet dla tych, którzy wiedzą, kogo umiłowali, pokonać choćby jeden tylko rodzaj pożądliwości oczu, mianowicie ciekawość; podeptać ją pod swymi stopami, aby niczego nie pragnąć jedynie dlatego, że jest nowością.
7. A jak trudną rzeczą jest, nawet dla dzieci Bożych, całkowite pokonanie pychy życia? Św. Jan przez pychę życia wydaje się rozumieć niemal to samo, co świat określa mianem „poczucia honoru". Nie różni się ono od upodobania do przyjmowania chwały od ludzi, tzn. pożądania i miłości chwały, i, co zawsze idzie z nimi w parze, strachu przed niesławą. Pożądanie chwały ściśle jest związane ze ile rozumianym poczuciem wstydu, tzn. poczuciem zawstydzenia tam, gdzie powinniśmy się szczycić. Z kolei opacznie rozumiane poczucie wstydu rzadko jest odróżniane od lęku przed ludźmi, który sprowadza na duszę niezliczone pułapki. Gdzie więc nawet wśród tych, co wydają się mocni w wierze, jest ktoś, kto nie znajduje w sobie choćby do pewnego stopnia wszystkich tych złych cech? Zwłaszcza, że nawet ludzie mocni w wierze są jedynie częściowo ukrzyżowani dla świata, gdyż główne zło nadal pozostaje w ich sercach.
8. Czy naszym udziałem nie są także i inne cechy, które w jednakowym stopniu przeciwne są miłości bliźniego, co miłości do Boga?
Miłość bliźniego nie myśli nic złego. Czy jednak o naszych bliźnich złych myśli nie znajdujemy w sobie? Czyż nigdy nie ogarnia nas zazdrość albo inaczej, złośliwe, bezpodstawne i nierozumne podejrzenie'! Kto pod tym względem wolny jest od winy, niech pierwszy rzuci w bliźniego kamieniem. Któż z nas czasem nie doświadcza usposobienia czy wewnętrznych skłonności, o których wie, że są przeciwne miłości chrześcijańskiej? Jeśli nie czuje złości, nienawiści czy goryczy, to czy nie doznaje choćby odrobiny zazdrości? Zwłaszcza wobec tych, co cieszą się realnym czy urojonym dobrem, którego pragniemy, a osiągnąć sami nie jesteśmy w stanie?
Czy nie czujemy pewnej dozy urazy, kiedy spotyka nas obraza czy potwarz? Zwłaszcza ze strony tych, których szczególnie kochaliśmy, a którym usilnie staraliśmy się pomóc czy skłonić do wzajemności? Czy niesprawiedliwość albo niewdzięczność nigdy nie wzbudziła w nas w najmniejszym stopniu pragnienia zemsty, oddania złem za zło, zamiast zwyciężenia zła dobrem? Widzimy więc, jak dużo nadal jest w naszym sercu tego, co miłości bliźniego przeciwne jest.
9. Wszelkiego rodzaju chciwość z pewnością równie jest przeciwna miłości bliźniego, jak i miłości do Boga, niezależnie czy będzie to „filarguria", tzn. miłość pieniędzy, która zbyt często jest korzeniem wszelkiego zła, czy „pleonaxia", co dosłownie oznacza pragnienie posiadania więcej albo bogacenia się. Jakże niewielu, nawet spośród prawdziwych dzieci Bożych, jest całkowicie wolnych zarówno od jednego jak i drugiego! W rzeczy samej, pewien wielki człowiek, mianowicie Marcin Luter, mawiał, że „nigdy, nie tylko po nawróceniu, ale odkąd tylko przyszedł na świat, nie było w nim jakiejkolwiek chciwości". Jeśli rzeczywiście tak było, nie wahałbym się powiedzieć, że w takim razie był Marcin Luter jedynym zrodzonym z kobiety człowiekiem (za wyjątkiem, oczywiście, tego, który był zarówno Bogiem jak i człowiekiem), w którym od urodzenia nie było jakiejkolwiek chciwości. Wyznam jednak, że nie jest rzeczą możliwą żeby, ktokolwiek z Boga się narodził, a następnie przez czas pewien żył, po wielokroć w większym czy mniejszym stopniu nie odczuwał chciwości, zwłaszcza w sensie pragnienia posiadania więcej. Dlatego z pełnym przekonaniem możemy stwierdzić, że chciwość wraz z pychą i egoistyczną wolą i gniewem trwają nawet w sercach tych, co dostąpili usprawiedliwienia.
10. To właśnie doświadczenie obecności w ludzkim sercu grzechu skłoniło wielu poważnych komentatorów Listu do Rzymian do interpretacji ostatniej partii rozdziału siódmego tego Listu, jako odnoszącego się nie do tych, którzy są pod władzą zakonu, w rezultacie czego mają świadomość własnej grzeszności (choć niewątpliwie wydaje się ta interpretacja intencją samego Apostoła), ale do tych, co są pod władzą laski, którzy są usprawiedliwieni darmo, przez odkupienie w Chrystusie Jezusie. W pewnym sensie wydają się mieć rację ci właśnie interpretatorzy, gdyż nadal trwa, nawet w tych, co zostali usprawiedliwieni, usposobienie, które w pewnym stopniu jest cielesne. Czy dziwi więc to, że nawet do wierzących w Koryncie powiada Apostoł: Jesteście cieleśnie Trwa bowiem w sercu wierzących skłonność do odstępstwa, ucieczki od Boga żywego, pychy, egoizmu, gniewu, zemsty, miłości tego świata, jednym słowem, do wszelkiego zła. Gdyby tylko na moment odebrać wierzącemu powściągliwość, natychmiast wyrósłby w górę ów gorzki korzeń, tzn. pozbawiony Bożej światłości wpadłby w otchłań zepsucia niemożliwą do pojęcia. Dlatego właśnie świadomość wszelkiego grzechu Imającego w sercu wierzącego jest tym, co nazywamy upamiętaniem, które jest cechą charakterystyczną tych, co dostąpili usprawiedliwienia.
11. Podobnie powinniśmy być świadomi, że jak trwa grzech w naszych sercach, tak również towarzyszy naszym słowom i czynom. W istocie należy żywić obawę, że w wielu naszych słowach jest domieszka grzechu, żeby nie powiedzieć wprost, że wiele naszych słów jest całkowicie grzesznych. Grzeszną bowiem jest każda relacja z bliźnim, która nie wypływa z miłości chrześcijańskiej, każda, która nie odwołuje się do złotej zasady: wszystko, co byście chcieli, aby wam ludzie czynili, to i wy im czyńcie. Do tej właśnie kategorii zaliczyć należy wszelkiego rodzaju obmowę, plotkarstwo, oszczerstwo, czyli to wszystko, co jest niczym innym, tylko opowiadaniem o rzekomych błędach nieobecnych, a nikt przecież nie życzyłby sobie, żeby pod jego nieobecność o błędach jego opowiadano. Jak niewielu jest, nawet wśród wierzących, którzy pod tym względem w najmniejszym stopniu nie byliby winni? Jak niewielu jest wśród wierzących, którzy konsekwentnie przestrzegaliby starej zasady: O umarłych i nieobecnych tylko dobrze należy mówić? Przyjmijmy nawet, że zasady tej przestrzegają, czy może podobnie stać ich na to, by przed trywialnym tematem język powściągnąć? A przecież mówimy tutaj o rzeczach niewątpliwie grzesznych, które zasmucają Ducha Świętego. Słowo Boże mówi: z każdego nieużytecznego stówa, które ludzie wyrzekną, zdadzą sprawę w dzień sadu.
12. Przypuśćmy jednak, że wierzący bezustannie czuwają i modlą się, dzięki czemu nie popadają w pokuszenie; przypuśćmy, że trzymają straż przed ustami swoimi i pilnują drzwi warg swoich; przypuśćmy, że praktykują powściągliwość języka, że mowa ich jest uprzejma, zaprawiona solą, aby przyniosła błogosławieństwo tym, którzy go słuchają. Czy mimo całej ich czujności, nic staje się język ich codziennej komunikacji bezsensowny? Czy nawet jeżeli usiłują o Bogu mówić, słowa ich rzeczywiście są czyste i wolne od wszelkich grzesznych aluzji? Czy jest ich intencja wolna od wszelkiego zła? Czy ma ich mowa wyłącznie na celu upodobanie Boże, a nie schlebianie sobie samym? Czy bez reszty oddana jest spełnianiu woli Bożej, a nie także ich własnej woli? Albo inaczej, czy jeden tylko cel widząc, patrzą na Jezusa, a bezustannie z Nim rozmawiając, trwają w miłości bliźniego? Czy kiedy piętnują grzech, nie czują złości albo nieuprzejmego usposobienia wobec grzesznika? Czy kiedy pouczają ludzi nieuczonych, nie schlebia to ich pysze i miłości własnej? Czy kiedy pociechę niosą cierpiącym albo wzywają do wzajemnej miłości i czynienia dobrych uczynków, nic słyszą głosu wewnętrznego, który im mówi: „Prawda, że dobrze mówię"? Czy nie odczuwają żadnej próżności, która mówi im, że ze strony innych słusznie należy im się szacunek i chwała? Jak wiele różnego rodzaju grzechów wkrada się nawet do najlepszych relacji ludzi wierzących! Świadomość tego stanowi kolejny przyczynek do upamiętania, które charakteryzuje tych, co dostąpili usprawiedliwienia.
13. Jak wiele różnych grzechów, nawet jeśli nie opuszcza ich sumienia pełna czujność, zakrada się także do ich czynów? Jakże przecież często dokonują takich czynów, które pomimo tego, że nie potępiłby ich świat, jeśli tylko oceniać je według kryterium Słowa Bożego, bynajmniej nie zasługują ani na pochwałę, ani na usprawiedliwienie. Czy wierzący nie są sprawcami wielu czynów, o których sami wiedzą, że nie uczynili ich na chwalę Bożą? Wiele z nich w ogóle chwały Bożej nie miało nawet na celu, gdyż wcale nie zostało podjętych z myślą o Bogu. Ale nawet jeśli przyjąć, że z myślą o Bogu zostały podjęte, to czy nie jest tak, że nie był Bóg jedynym ich celem? W przypadku bowiem ich czynów trzeba przyznać, że przynajmniej w tym samym stopniu kierują się swoją własną wolą, co wolą Bożą, próbując zaspokoić swoją własną próżność w równym stopniu, jeśli nie większym, co znaleźć upodobanie Boże. Chociaż więc swoim bliźnim usiłują czynić dobro, czy jednocześnie nie są ich udziałem różne postawy naganne? Dlatego ich tak zwanym dobrym czynom faktycznie daleko jest do dobra, gdyż kala je tak wiele zła! Tak wyglądają ich uczynki miłosierdzia! Czyż równie wiele zła nie kala także ich pobożnych uczynków'? Czy nie jest tak, że kiedy słuchają słów, które mają moc zbawić ich dusze, często poczytują je raczej za wywołujące strach przed potępieniem niż nadzieję zbawienia? Czy często tak samo nie jest, kiedy próbują ofiarować modlitwy Bogu czy to w formie publicznego nabożeństwa, czy osobistej medytacji? Bez ogródek powiedzmy i to: dzieje się tak również w trakcie uczestnictwa w najbardziej choćby uroczystym nabożeństwie. A jakie myśli przychodzą im do głowy podczas uczestnictwa w społeczności Stołu Pańskiego? Czy pochłonięci własnymi wyobrażeniami wywołującymi obawę, żeby ich ofiara nie stała się ohydą dla Pana, często nie dają się prowadzić swym chaotycznym uczuciom aż na krańce ziemi? W rezultacie, bardziej ogarnia ich wstyd z powodu swych najświętszych powinności niż z powodu niegdyś popełnionych choćby najgorszych grzechów.
14. Dalej, jak wieloma grzechami polegającymi na zaniedbaniu swoich powinności są wierzący obciążeni? Pamiętamy bowiem słowa Apostoła: Kto więc umie dobrze czynić, a nie czyni, dopuszcza się grzechu. A czy nie pamiętają oni tysiąca przypadków, w których mogli swoim nieprzyjaciołom, nieznajomym, braciom i siostrom uczynić dobro, czy to ze względu na ich ciała czy dusze, a go nie uczynili? Ile razy winni okazali się zaniechania swoich powinności wobec Boga? Jak wiele okazji do społeczności, słuchania Słowa Bożego, do publicznego nabożeństwa oraz osobistej modlitwy zaniedbali? Jak wielki musiał mieć powód sam przewielebny arcybiskup Ussher, żeby po wszystkich trudach życia podjętych na chwałę Bożą, zawołać niemal jednocześnie ze swoim ostatnim tchnieniem życia: „Panie, przebacz mi moje grzechy zaniedbania".
15. Ale czy prócz tych przejawów zaniedbania zewnętrznego nie znajdą w sobie niezliczonych wad wewnętrznych? I to wszelkiego rodzaju: braku miłości, bojaźni i ufności, które wobec Boga mieć powinni. Brak im miłości należnej bliźniemu, należnej każdemu synowi człowieczemu; brak im nawet tej miłości, która należna jest ich braciom i siostrom, każdemu dziecku Bożemu, niezależnie czy żyją oddaleni od nich, czy żyją w bezpośredniej z nimi bliskości. Brak im w należytym stopniu usposobienia świętego; we wszystkim nie dostaje im jednego, mianowicie gotowości, by z głęboką świadomością tego, co de Renty wyznał, wraz z nim zawołać: „Ziemią pokrytą cierniami jestem"; albo wraz z Hiobem: Otom nędzny; kajam się w prochu i popiele.
16. Świadomość własnej winy jest kolejnym przyczynkiem do upamiętania, które charakteryzuje dzieci Boże. Twierdzenie to należy przyjąć jednak z pewnym zastrzeżeniem i rozumieć w sposób szczególny. Jest bowiem rzeczą oczywistą, że nie ma żadnego potępienia dla tych, którzy są w Chrystusie, gdyż wierzą w Niego i z mocy tej wiary nie postępują według ciała, ale według Ducha. A jednak zadośćuczynić wymogom sprawiedliwości Bożej w ścisłym tego stówa znaczeniu w nie większym stopniu są oni w stanie obecnie niż zanim uwierzyli. W konsekwencji, z tych samych powodów, co poprzednio nadal zasługują na śmierć. Niechybnie więc skazani byliby na śmierć, gdyby nie krew pojednania. Dlatego w pełni są przekonani, że nadal zasługują na karę, aczkolwiek dzięki krwi pojednania zostaje ona od nich odsunięta. Są tutaj jednak dwa ekstrema a uniknąć ich potrafi niewielu. Większość ludzi popada albo w jedno, albo drugie ekstremum. Jedni bowiem uważają się za potępionych, chociaż faktycznie potępieni nie są, drudzy z kolei uważają, że zasługują na uniewinnienie. Prawda leży jednak pośrodku, ponieważ, ściśle rzecz biorąc, nadal zasługują ludzie wyłącznie na potępienie w piekle.
Ale nie spotyka ich to, na co zasługują, gdyż mają orędownika u Ojca. Jego bowiem życie i śmierć, i wstawiennictwo są przeszkodą na drodze do potępienia.
17. Świadomość całkowitej bezradności własnej jest jeszcze jednym przyczynkiem do upamiętania, które jest udziałem dzieci Bożych. Składają się na tę bezradność dwa elementy. Po pierwsze, nawet teraz, będąc dziećmi Bożymi, sami z siebie nie w większym stopniu są w stanie pomyśleć choćby jedną dobrą myśl, doznać choćby jednego dobrego uczucia, powiedzieć choćby jedno dobre słowo, spełnić choćby jeden dobry uczynek aniżeli przed tym, nim dostąpili usprawiedliwienia. Ani też sami ze siebie nie mają jakiejkolwiek mocy czy zdolności czynienia dobra, czy przeciwstawiania się złu. Brak im również siły, by zwyciężać albo przynajmniej przeciwstawiać się światu, diabłu czy swojej własnej złej naturze. Zapewne wszystko to oni mogą, ale nie dzięki swoim własnym siłom. Owszem, udzielana im jest moc, by przezwyciężać wszystkie te przeciwności, albowiem grzech nad nimi więcej nie panuje. Jednak ani w całości, ani w najmniejszej choćby cząsteczce nie pochodzi ta moc od natury, ponieważ jest ona jedynie darem łaski Bożej. Ani też nie jest dana raz na zawsze, jak gdyby cały zapas odłożony mieli na wiele lat, ale udzielana z chwili na chwilę.
18. Przez bezradność mam na myśli po drugie, całkowitą niemożność wybawienia samych siebie z poczucia winy i zasłużonej kary, których niezmiennie świadomi jesteśmy. Mówiąc o bezradności mam na myśli również niemożność usunięcia, nawet dzięki całej łasce, która nam jest dana (nie mówiąc już w ogóle o naszych własnych siłach naturalnych) pychy, egoizmu, miłości tego świata, złości, ani też skłonności do ucieczki przed Bogiem, o której na podstawie doświadczenia osobistego wiemy, że trwa w sercu naszym, i to nawet w sercu tych, co na nowo się narodzili. Wreszcie mam na myśli niemożność usunięcia zła, które, pomimo wszelkich prób stawiania mu czoła, towarzyszy wszystkim naszym słowom i czynom. Dodajmy do tego zupełną niemożność całkowitego uniknięcia relacji z bliźnim nie wypływających z miłości chrześcijańskiej, ani też uniknięcia mowy wolnej od wszelkiej trywialności. Dodajmy do tego jeszcze niemożność uniknięcia grzechów polegających na zaniedbaniu naszych powinności; dodajmy ponadto niemożność usunięcia niezliczonych wad naszego charakteru, których tak bardzo jesteśmy świadomi, a w szczególności wymieńmy brak miłości oraz właściwego usposobienia zarówno w stosunku do Boga jak i ludzi.
19. Jeżeli wyda się komuś niezadowalająca przedstawiona tutaj analiza, gdyż uważa, że każdy usprawiedliwiony jest w stanie ze swojego życia i serca usunąć wymienione wyżej grzechy, niech spróbuje zrobić eksperyment. Niech spróbuje mianowicie, czy dzięki już otrzymanej łasce, potrafi wygnać pychę, egoizm, a w szczególności, czy grzech wrodzony potrafi wygnać. Niech spróbuje, czy swoje słowa i czyny potrafi oczyścić z wszelkiego zła, które im towarzyszy; czy potrafi uniknąć wszelkich relacji z innymi, które nie wypływają z miłości chrześcijańskiej, uniknąć wszelkiej mowy trywialnej oraz wszelkich grzechów polegających na zaniedbaniu swoich powinności; wreszcie, czy potrafi usunąć niezliczone wady charakteru, które w sobie bezustannie znajduje. Niech nic zniechęca się po jednej czy dwóch takich próbach, niech raczej wielokrotnie je ponawia. Im częściej będzie je ponawiał, tym nabierze głębszego przekonania o swojej całkowitej bezradności i to pod każdym względem.
20. Jest rzeczą w istocie nie podlegającą dyskusji, że niemal wszystkie rozproszone dzieci Boże, pomimo wszelkich różnic, które je dzielą, pod jednym względem pozostają takie same. Choćbyśmy bowiem duchem sprawy dala umartwiali, choćbyśmy zwycięsko stawiali czoła grzechom zewnętrznym i wewnętrznym, choćbyśmy stopniowo osłabiali ich siłę, to jednak niemożliwą jest rzeczą, żebyśmy na dobre je wypędzili. Nawet cała łaska, dana nam dzięki usprawiedliwieniu, nie jest w stanie ich wykorzenić. Choćbyśmy zachowywali czujność i usilnie się modlili, ani naszych serc ani rąk nie jesteśmy w stanie całkiem oczyścić. Najpewniej nie jesteśmy w stanie tego uczynić, dopóki raz jeszcze nie spodoba się Panu przemówić do serc naszych, po raz drugi powiedzieć: Bądź oczyszczony. Jedynie wtedy z trądu zostaniemy oczyszczeni. Tylko wtedy zostanie unicestwiony korzeń zła tzn. umysł cielesny; w rezultacie, grzech wrodzony przestanie istnieć. Ale, jeśli ta druga przemiana nie nastąpi, jeśli nie będzie po usprawiedliwieniu natychmiastowego uwolnienia od grzechu, jeśli będzie wyłącznie stopniowe działanie Boże (a temu, że ma miejsce stopniowe działanie Boże, nikt nie zaprzeczy), to nie pozostaje nam nic innego, jak tylko aż do śmierci zadowalać się, na ile to możliwe, trwaniem w rozlicznych naszych grzechach. Jeśli więc w istocie tak rzeczy się mają, musimy do samej śmierci pozostać w poczuciu winy oraz w niezmiennym przekonaniu o zasłużonej karze. Jeśli bowiem w sercu naszym nadal pozostaje, bezustannie towarzysząc naszym słowom i czynom, cała owa grzeszność, jest rzeczą niemożliwą, żeby naszą winę i zasłużoną przez nas karę na dobre usunąć. Ale nie na tym koniec. W obliczu bowiem surowych wymogów sprawiedliwości, wszystko, co myślimy i mówimy, i czynimy, bezustannie tylko grzeszność tę pomnaża.
II. 1. Po doświadczeniu usprawiedliwienia polega więc upamiętanie na poczuciu świadomości własnych grzechów, której, jeśli nam brakuje, żadną miarą nie jesteśmy w stanie posunąć się ani o krok do przodu. Jak długo bowiem nie dopuszczamy myśli o tym, że faktycznie jesteśmy chorzy, nie podobna zastosować jakiegokolwiek leczenia. Ale, jeśli rzeczywiście przez uświadomienie sobie własnej grzeszności upamiętamy się, to wezwani jesteśmy, by wierzyć Ewangelii.
2. Wezwanie, by wierzyć Ewangelii również powinno być rozumiane w sposób szczególny, odmienny od sposobu, w jaki wierzyliśmy, aby dostąpić usprawiedliwienia. Wierzcie radosnej nowinie o wielkim zbawieniu, które zgotował Bóg wszystkim ludziom. Wierzcie, że ten, który jest odblaskiem chwaty swojego Ojca i odbiciem Jego istoty może zbawić na zawsze tych, którzy przez niego przystępują do Boga. Od wszelkiego grzechu, który trwa w twoim sercu, jest On w stanie ciebie zbawić. Również od wszelkiego grzechu, który bezustannie towarzyszy twoim słowom i czynom, jest On w stanie ciebie zbawić. Jest w stanie zbawić ciebie od grzechów polegających na zaniedbaniu oraz usunąć wszelkie wady twojego charakteru. U ludzi to rzecz niemożliwa, ale u Boga wszystko jest możliwe. Cóż bowiem może być niemożliwe dla tego, któremu dana jest wszelka moc na niebie i na ziemi? Sama moc, dla której nie ma rzeczy niemożliwych nie jest jednak wystarczającą podstawą naszej wiary, że faktycznie użyje Bóg swej mocy i zbawi nas od grzechu, gdyby faktycznie tego właśnie Bóg nie obiecał. Ale tę obietnicę wielokrotnie i ze szczególną mocą dał nam Bóg. Bóg dał nam owe drogie i największe obietnice zarówno w Starym jak i Nowym Testamencie. Tak więc w jednej z najstarszych części Prawa Mojżeszowego czytamy: obrzeże Pan, Bóg twój, twoje serce i serce twego potomstwa, abyś miłował Pana, Boga twego, z całego serca twego i z całej duszy twojej. Podobnie czytamy w Psalmie: On sam odkupi Izraela od wszystkich win jego. Również w Proroctwach czytamy: I pokropię was czystą wodą, i będziecie czyści od wszystkich waszych nieczystości i od wszystkich waszych bałwanów oczyszczę was (...) I mojego ducha dam do waszego wnętrza (...) i będziecie postępować według przykazań moich i wykonywać je (...) i wybawię was od wszystkich waszych nieczystości. Podobnie i w Nowym Testamencie czytamy: Błogosławiony Pan, Bóg Izraela, że nawiedził lud swój i dokonał jego odkupienia i podniósł dla nas róg zbawienia... Pomny na... przysięgę, którą złożył Abrahamowi, ojcu naszemu, że pozwoli nam, wybawionym z ręki wrogów bez bojaźni służyć Mu, w świątobliwości i sprawiedliwości przed Nim, po wszystkie dni nasze.
3. Masz więc wystarczający powód wierzyć, że nie tylko może Bóg, ale i chce, oczyścić ciebie od wszelkiej zmazy ciała i ducha i wybawić od wszelkich twoich nieczystości. Jest to właśnie to, czego teraz pragniesz; to jest właśnie wiara, której teraz szczególnie potrzebujesz, mianowicie wiara, że prawdziwy lekarz, miłośnik mojej duszy chce mnie oczyścić. Ale czy chce on uczynić to jutro, czy dzisiaj? Oto jego odpowiedź: Dziś, jeśli glos mój usłyszysz, nie zatwardzaj serca twojego. Jeśli odsuniesz to na jutro, „zatwardzisz swoje serce” i odmówisz „wysłuchania jego głosu”. Dlatego uwierz, że dzisiaj chce On ciebie zbawić. Teraz chce On ciebie zbawić. Oto teraz jest czas łaski. Teraz powiada: Bądź oczyszczony! Tylko wierz, a także i ty przekonasz się, że wszystko jest możliwe dla wierzącego.
4. Trwaj w wierze w tego, który ciebie umiłował i za ciebie wydał siebie samego, który grzechy twoje sam na ciele swoim poniósł na drzewo, i który przez krew swoją bezustannie ofiarowaną ciebie wybawił od wszelkiego potępienia. W ten właśnie sposób trwamy w stanie usprawiedliwienia. Kiedy więc z wiary w wiarę kroczymy, kiedy mamy wiarę, aby dostąpić oczyszczenia od mieszkającego w nas grzechu, i aby dostąpić wybawienia od wszelkiej nieczystości, w podobny też sposób zbawieni stajemy się od wszelkiej winy i zasłużonej kary, które poprzednio były naszym udziałem. Tak więc wtedy właśnie powiedzieć możemy nie tylko: W każdej chwili, Panie, potrzebuję Zasługi Twojej śmierci; ale również z całkowitą pewnością wiary wyznać możemy: W każdej chwili, Panie, doświadczam Zasługi Twojej śmierci.
Albowiem przez wiarę w Jego życie, śmierć i wstawiennictwo za nas, ponawiane w każdej chwili, stajemy się zupełnie oczyszczeni, i teraz nie ma dla nas nie tylko potępienia, ale i owej kary, na którą poprzednio zasłużyliśmy, ponieważ nasze serca i życie oczyścił nasz Pan.
5. Dzięki wierze w każdej chwili doznajemy mocy Chrystusowej, która na nas spoczywa. Jedynie przez tę moc jesteśmy tym, czym jesteśmy; przez nią jesteśmy w stanie trwać w życiu duchowym; gdyby nie ona, pomimo całej naszej obecnej świętości, w następnej chwili wstąpiłby w nas diabeł. Jak długo jednak wiarę w Chrystusa zachowujemy, czerpiemy ze zdrojów zbawienia. Polegając na naszym Oblubieńcu, nadziei chwały, mianowicie Chrystusie, który w nas jest, a który przez wiarę zamieszkał w sercach naszych, który, będąc po prawicy Boga, również wstawia się za nami, otrzymujemy od Niego pomoc, aby myśleć, mówić i działać w zgodzie z tym, w czym On znajduje upodobanie. Dlatego tych, którzy wierzą, we wszystkim, co czynią, uprzedza i dostarcza im nieustającej pomocy Chrystus tak, żeby wszystkie ich myśli, słowa i uczynki były inicjowane, kontynuowane i dokonywane ze względu na Niego. Dlatego przez natchnienie Ducha Świętego oczyszcza Bóg zamysły ich serc tak, aby mogli w sposób doskonały go miłować, i godnie uwielbiać Jego święte imię.
6. Tak więc w przypadku dzieci Bożych upamiętanie i wiara dokładnie sobie nawzajem odpowiadają. Dzięki upamiętaniu odczuwamy grzech, który wciąż trwa w sercach naszych, towarzysząc naszym słowom i uczynkom. Przez wiarę otrzymujemy moc Bożą w Chrystusie, która oczyszcza i obmywa nasze serca i ręce. Dzięki upamiętaniu bezustannie świadomi jesteśmy, że za wszystkie nasze słowa, czyny i postawy zasługujemy na karę. Przez wiarę wiemy, że nasz orędownik u Ojca nieustannie wstawia się za nas, przez co stale odwraca od nas wszelkie potępienie i karę. Dzięki upamiętaniu mamy głębokie przekonanie, że w nas samych nie podobna znaleźć pomocy. Przez wiarę otrzymujemy nie tylko miłosierdzie, ale również laskę ku pomocy w stosownej porze. Upamiętanie samo przez się wyklucza możliwość jakiejkolwiek innej pomocy. Wiara przyjmuje wszelką pomoc, jakiej nam trzeba od tego, któremu dana jest wszelka moc na niebie i na ziemi. Upamiętanie powiada: Bez niego nic uczynić nie mogę; wiara zaś powiada: Mogę wszystko uczynić przez Chrystusa, który mnie umacnia. Przez Niego wszelkich wrogów duszy mojej jestem w stanie nie tylko pokonać, ale i na dobre wygnać. Przez Niego bowiem jestem w stanie miłować Pana, Boga swego, z całego serca swego, z całej myśli swojej, z całej duszy swojej i z całej siły swojej oraz postępować w świątobliwości i sprawiedliwości przed Nim po wszystkie dni swoje.
III. l. Z naszych dotychczasowych rozważań jasno wynika fałsz poglądu, że wraz z usprawiedliwieniem stajemy się w pełni uświęceni, gdyż rzekomo wtedy właśnie z wszelkiego grzechu zostają oczyszczone serca nasze. Prawdą jest, że wybawieni wtedy zostajemy, jak zostało to już wcześniej powiedziane, od panowania grzechu zewnętrznego, a jednocześnie władza grzechu wewnętrznego jest na tyle osłabiona, że już więcej nie jesteśmy w jego mocy. Ale bynajmniej nie oznacza to, że grzech wewnętrzny zostaje wtedy całkowicie pokonany, i że zostaje wtedy usunięte z serc naszych źródło pychy, egoizmu, gniewu, miłości tego świata, czyli, że umysł cielesny i skłonność serca do odstępstwa rzekomo zostają całkowicie wykorzenione. Jeśli pogląd przeciwny głosi ktoś, nie popełnia, jak sądzą niektórzy, po prostu tylko niewinnego czy nieszkodliwego błędu. Nie, gdyż stoi ten pogląd na przeszkodzie jakiejkolwiek dalszej przemianie - dlatego też przynosi niezmierną szkodę. Jest bowiem jasne, że nie potrzebują zdrowi lekarza, lecz ci, co się źle mają. Nic dziwnego, że jeśli uważamy, że już zupełnie zdrowi jesteśmy, już więcej niepotrzebne jest jakiekolwiek uzdrawianie. Jeśli tak, to jest rzeczą niedorzeczną oczekiwać dalszego wybawienia od grzechu czy to od razu, czy też stopniowo.
2. Z drugiej jednak strony, głębokie przekonanie, że jeszcze zupełnie zdrowi nie jesteśmy, że nie w pełni oczyszczone są serca nasze, że jeszcze jest w nas „zamysł ciała", który ze swej natury jest wrogi Bogu, że trwa w sercu naszym cały ogrom grzechu, nie tak potężny jak niegdyś, ale jeszcze nie unicestwiony, bez wątpienia pokazuje nam bezwzględną konieczność dalszej przemiany. Przyznajemy, że z chwilą usprawiedliwienia rzeczywiście jesteśmy na nowo narodzeni, gdyż w tej właśnie chwili doświadczamy przemiany wewnętrznej od ciemności do cudownej światłości, od obrazu bestii i diabła do obrazu Bożego, od przyziemnego, zmysłowego i szatańskiego usposobienia do usposobienia, które było w Chrystusie Jezusie. Ale czy doznajemy wtedy całkowitej przemiany? Czy całkowicie jesteśmy odnowieni na obraz naszego Stwórcy? Bynajmniej, ponieważ nadal trwamy w otchłani grzechu. Właśnie świadomość trwania w grzechu zmusza nas do wołania do tego, który ma moc nas zbawić, o całkowite wybawienie od wszelkiego grzechu. Dlatego wierzący, którzy o głębokim zepsuciu swoich serc nie są w ogóle albo zaledwie w niewielkim stopniu, albo też wyłącznie teoretycznie przekonani, niewiele się troszczą o pełne uświęcenie. Być może są oni gotowi utrzymywać pogląd, iż albo w chwili śmierci, albo przed śmiercią (choć nie bardzo wiedzą kiedy) owo pełne uświęcenie w istocie jest osiągalne. Nie przejawiają jednak wiele troski z powodu niespełniania przez siebie kryterium uświęcenia ani też nie wykazują za nim wielkiej tęsknoty czy zapału. Nie są w stanie uświęcenia uczynić celem swoich dążeń, dopóki lepiej siebie nie poznają, dopóki, tak jak tutaj zostało to przedstawione, nie upamiętają się, dopóki ich wrodzonego oblicza potwora nie odkryje Bóg, aby uprzytomnić im prawdziwy stan ich dusz. Dopiero wtedy, kiedy poczują ogrom grzechu, o wybawienie ich od niego z jękiem do Boga zawołają. Dopiero wtedy, nie wcześniej, zawołają w udręce: Złam jarzmo wrodzonego grzechu Uwolnij w pełni ducha mego! Nie zaznam spokoju aż nie będzie czysta dusza moja, Aż zupełnie nie zagubię się w Tobie.
3. Z naszych dotychczasowych rozważań, wynika, po drugie, że, po tym jak znajdziemy już Boże upodobanie, głęboka świadomość braku naszej zasługi (co równie dobrze może zostać określone mianem winy) jest niezbędnie konieczna po to, aby dostrzec w krwi pojednania prawdziwą wartość, i aby przekonać się, że jest nam krew pojednania równie potrzebna po dostąpieniu usprawiedliwienia jak i przedtem. Jeśli brak nam tej właśnie świadomości, siłą rzeczy uważać będziemy krew przymierza za rzecz właściwie pospolitą, a widząc, że zostały wymazane wszystkie nasze minione grzechy, krew przymierza uznamy za rzecz wcale nie najpilniejszej potrzeby.
Ale jeśli nasze serca i życie trwają w nieczystości, jest w nas pewien rodzaj winy, który z każdą chwilą ulega spotęgowaniu, a który w rezultacie wystawiałby nas na coraz to nowe potępienie, gdyby nie fakt, że On wiecznie trwa na wysokościach, Aby naszym być orędownikiem; On wstawia się za nami Przez swą wszechmocną miłość pojednania, przez drogocenną krew.
Jak ściśle nawzajem związane są ze sobą upamiętanie i wiara, przejmująco wyraża następująca strofa: Grzeszę w każdym oddechu: Ani nie spełniam Twojej woli, ani nie przestrzegam Twojego Prawa, Inaczej niż czynią to aniołowie w niebie; A mimo to, Twoje źródło stoi przede mną otworem, Obmywa mi stopy, serce i ręce, Aż stanę się doskonały w miłości.
4. Z naszych dotychczasowych rozważań wynika, po trzecie, że głęboka świadomość naszej zupełnej bezradności - całkowitej niemożności zachowania czegokolwiek, co w darze otrzymaliśmy, w jeszcze mniejszym stopniu, wybawienia się o własnych siłach od świata nieprawości, który trwa tak w naszych sercach jak i życiu - stanowi dla nas dobrą lekcję, że powinniśmy nasze życie budować, przez wiarę, na Chrystusie, który jest nie tylko naszym Kapłanem, ale i Królem. Dlatego winniśmy mu uwielbienie, uwielbienie chwalebnej laski, aby „był on dla nas w pełni Chrystusem", który przynosi „całkowite zbawienie”, i abyśmy „koronę umieścili na głowie Jego”. Słowa te, skądinąd, pełne prawdy, niewiele albo wcale nie mają sensu, jeśli używane są w sposób, w jaki zazwyczaj używane bywają. Nabierają jednak pełnej mocy i głębokiego sensu, kiedy tylko przekroczymy, by tak powiedzieć, swoje własne ograniczenia, aby Jemu dać się ogarnąć tak, żeby, aż do zatracenia poddając się, Bóg był dla nas wszystkim we wszystkim. Wtedy Jego wszechmogąca łaska usuwając wszelką pychę podnoszącą się przeciw Niemu, zmusza każdą myśl, słowo, uczynek i usposobienie do poddania się w posłuszeństwo Chrystusowi.
Kazanie z 24 kwietnia 1767 r.
(Jan Wesley, „Poucz mnie o tym czego nie wiem. Zbiór kazań”, Warszawa, 2001; Prawa autorskie Wydawnictwo Pielgrzym Polski, ul. Mokotowska 12, 00-561 Warszawa.)
|